Pułapki  społeczne                                      

Motto:
               Ludzie i narody będą działać racjonalnie,
               kiedy wyczerpią wszystkie inne możliwości.


Wyobraźmy sobie taką oto sytuację. Kończy się weekend. Późne popołudnie. Setki samochodów przelewają się ruchliwą, choć wąską drogą prowadzącą do dużego miasta. Nagle z jednego auta spada na jezdnię niedbale zamocowane łóżko kempingowe, kierowca tego nie dostrzega i jedzie dalej. Łóżko tarasuje połowę jezdni. Ruch z przeciwnej strony nie słabnie ani na chwilę. Usunięcie przeszkody nie wymaga specjalnego wysiłku. Tymczasem cóż się dzieje? Dosłownie po kilkunastu minutach przed tą niezbyt imponującą przeszkodą piętrzy się coraz dłuższy "korek", który niebawem osiągnie długość wielu kilometrów.

Jak to możliwe? Ależ to banalnie proste. Przeszkoda jest widoczna tylko dla kierowcy samochodu, który znajduje się bezpośrednio przed nią. Nikomu nie chce się wysiadać z wozu, prowadzący wolą wypatrywać luki w strumieniu pojazdów nadjeżdżających z przeciwka. Bo a nuż za moment... Skoro zaś w pierwszej chwili zdali się na los, rezygnując z inicjatywy, będą uparcie tkwili w swoich blaszanych pudłach, wypatrując okazji. Nie trwa to nawet długo, ot, minuta, dwie. Te minuty kumulują się jednak bezlitośnie. Ktoś, kto jest daleko z tyłu, nie ma pojęcia o przyczynie korka. A gdy po kilkunastu (lub kilkudziesięciu) minutach dotrze wreszcie do feralnego łóżka, przez moment nawet rozważa czy nie wysiąść i nie wywalić tego cholerstwa do rowu. No dobrze, ale właściwie z jakiej racji właśnie on, skoro żadnemu idiocie przed nim nie przyszło to do łba? Zresztą, następni już siedzą mu na zderzaku, wciskają klaksony, klną, próbują go nawet wyprzedzać... Ach, tak? No to martwcie się sami. I pospiesznie, jak inni przed nim, wciska pedał gazu, omijając zawalidrogę. Czyni to tym skwapliwiej, im dłużej przyszło mu tkwić w tej absurdalnej pułapce.

Są państwo pewni, że tak nonsensowne zdarzenie nie mogłoby mieć miejsca? Doprawdy? Ach, więc jednak przytrafiła wam się podobna sytuacja, no, może w formie nie tak jaskrawej i wcale nie na drodze, ale... Opisany powyżej mechanizm działania, czy raczej jego zaniechania, nosi nazwę "pułapki brakującego bohatera". Jest on jednym z przykładów tak zwanych pułapek społecznych (ang. social traps). Coraz więcej uwagi poświęca im współczesna socjologia i psychologia. I z pewnością nieprzypadkowo, bo zatomizowane i porażone anonimowością zbiorowości ludzkie są szczególnie podatne na ten rodzaj zagrożeń.

Przytoczony powyżej przykład pochodzi z pracy T. C. Schellinga "Strategia konfliktów" opublikowanej prawie pół wieku temu. Teoria gier jest szczególnie użyteczna dla wyjaśnienia osobliwego fenomenu pułapek społecznych. Tworzy się nawet specjalne modele matematyczne, aby zilustrować i poznać bliżej istotę tych zjawisk. Jeśli przyjmiemy założenie, że większość relacji społecznych jest swego rodzaju grą, której cele i reguły można dość precyzyjnie określić, to można je także poddać analizie matematycznej. Nie zawsze bezpardonowa rywalizacja okazuje się najlepszą strategią. Więcej nawet, walka pozbawiona skrupułów wiedzie często do pyrrusowych zwycięstw, a taktyka obliczona na wyniszczenie lub przechytrzenie pozostałych uczestników gry i bezwzględne osiągnięcie celu zwykle powoduje, że zarówno "triumfatorzy" jak i "pokonani" ponoszą niepowetowane straty. Straty, których mogliby uniknąć.

Krótko mówiąc istnieją dwa rodzaje gier: o sumie zerowej oraz niezerowej. Gry o sumie zerowej to te, w których wygrać coś można wyłącznie kosztem przeciwnika, innymi słowy, gdzie "łup" jest pewną stałą i niezmienną wartością. Jego podział zależy wówczas tylko od siły, sprytu i determinacji graczy. Natomiast gry o sumie niezerowej (odnoszące się do zdecydowanej większości relacji międzyludzkich) nie mają z góry określonej wysokości puli. W przypadku wyboru strategii współpracy grający mogą zatem wspólnie odnieść sukces, zyskując w rezultacie nawet większe stawki niż te, dla których zaczynali grę. Warunkiem jest oczywiście to, aby wszyscy grający stosowali się do przyjętych reguł i dostrzegali nie tylko własny interes, ale także motywacje partnerów. Przypomnijmy, że pojęcie gry jest tu określeniem umownym i dotyczy społecznych i ekonomicznych zachowań przedstawicieli naszego (podobno rozumnego) gatunku.

Aby uprościć ten wywód posłużmy się modelem matematycznym (skądinąd niezwykle prostym). Załóżmy, że mamy trzech uczestników jakiegoś przedsięwzięcia i opatrzmy ich kryptonimami: A, B i C. Każdy z nich może wybrać albo egoizm (E), albo współpracę (W). Niektózy utrzymują, że ta skromna tabelka doskonale ilustruje elementarne prawa rządzące światem. Chyba nie ma w tym specjalnej przesady.

Stan
A
B
C
Komentarz
I
W
W
W

Gdy wszyscy współpracują,
wszyscy zyskują po jednostce.

1
1
1
II
W
W
E


Gdy dwóch współpracuje, a jeden wyłącza się
ze współpracy, egoista wygrywa trzy jednostki
kosztem pozostałych.
0
0
3
III
W
E
W
0
3
0
IV
E
W
W
3
0
0
V
W
E
E


Współpracujący traci dwie jednostki,
a egoiści zyskują po dwie.
-2
2
2
VI
E
W
E
2
-2
2
VII
E
E
W
2
2
-2
VIII
E
E
E
Gdy wszyscy są egoistami,
ponoszą jedynie straty.
-1
-1
-1


Czy to przejrzyste zestawienie trzeba jeszcze w ogóle w jakikolwiek sposób omawiać? Kto wie, może nauka tego poglądowego przykładu powinna poprzedzać naukę tabliczki mnożenia. Może wówczas ten świat stałby się odrobinę lepszy, bo przecież zależności, które tu widać są proste jak dwa razy dwa.

Wyjątkowo przejrzystą ilustracją teorii gier może być także słynny "paradoks więźnia". Rozgrywka ta jest - w swojej podstawowej postaci - zdumiewająco prosta, a jeszcze bardziej zdumiewający jest fakt, że najbardziej zawodny bywa w niej wybór pozornie najskuteczniejszej strategii.

Oto jej najbardziej uproszczona postać. Uczestniczą w niej zaledwie dwie osoby oskarżone o popełnienie występku i ulokowane w osobnych celach oraz sędzia. Nie ma przy tym żadnego znaczenia, czy podejrzani w istocie dopuścili się przestępstwa, mogą być nawet najzupełniej niewinni. Dość, że już pozbawieni są wolności i grozi im kara. Celem sędziego jest uzyskanie od nich obciążających zeznań. Pozycja sędziego jest tu inna, niż w tradycyjnym procesie karnym - jest on bardziej sędzią śledczym lub prokuratorem niż bezstronnym arbitrem. W każdym razie - jest instancją ostateczną. Namawia on każdego z podejrzanych do obciążenia winą kolegi, czyli do złamania zasady lojalności. Nawet jeśli zatrzymani nie znają się osobiście, to przecież ich sytuacja jest identyczna i jeśli sami są niewinni, to tym bardziej mogą przypuszczać, że ten drugi także jest niewinny. Przystanie na propozycję sędziego należy zatem rozpatrywać w kategoriach zdrady. I to zarówno wobec własnej kondycji więźnia, jak i wobec drugiego oskarżonego. Toteż tak właśnie określa się tę strategię.

W zamian za zdradę sędzia obiecuje znaczące złagodzenie kary. Oczywiście, prócz marchewki, sędzia operuje także kijem. Dlatego uprzedza każdego z podejrzanych, że jeśli on sam odmówi złożenia zeznań, a zrobi to ten drugi - wina zostanie w konsekwencji dowiedziona im obu, ale ten, który odmawia, jako szczególnie krnąbrny przestępca otrzyma najwyższy wymiar kary, podczas gdy drugi uniknie tej ewentualności. Obydwaj oskarżeni - ten czynnik jest bardzo istotny - doskonale skądinąd zdają sobie sprawę z faktu, że gdyby obaj (to warunek sine qua non) zachowali się w stosunku do siebie lojalnie i odmówili zeznań, mogą pozbawić oskarżyciela materiału dowodowego, a tym samym zachowują szanse na uniewinnienie (a na pewno na niższy wymiar kary). Stawka jest zatem wysoka, nawet gdy pomniemy kwestię zachowania godności, która obca jest modelowym teoriom matematycznym.

Niestety, decyzja o podjęciu gry o najwyższą stawkę obciążona jest bardzo wysokim współczynnikiem ryzyka. Jeśli bowiem jeden obwiniony obierze strategię odmowy, a drugi ulegnie presji wybierając zdradę, nieporównanie poważniejsze konsekwencje czekają tego pierwszego. Wykazanie najzwyklejszej, elementarnej lojalności wobec innej osoby w podobnej sytuacji, pozwala na najwyższą wygraną - zachowanie wolności. Znacznie trudniej jest jednak zachować wolność wyboru. Niepewność co do postawy drugiego oskarżonego, izolacja, obawa przed surowym wyrokiem, pokusa zminimalizowania następstw trudnej decyzji - wszystko to sprawia, że - zamiast grać o całą pulę - osoba postawiona w obliczu tego dylematu wybiera zwykle kolaborację z sędzią. Paradoks polega na tym, że w gruncie rzeczy ten wybór jest zachowaniem na wskroś racjonalnym, owocem nieskazitelnej logiki. Jest to wyjątkowo zmyślny potrzask, w jaki wtrąca nas racjonalizm i chłodna kalkulacja. Zazwyczaj obaj uwięzieni decydują się na zdradę, obaj otrzymują łagodniejszy wymiar kary, ale przede wszystkim upewniają się co do słuszności podjętej decyzji, co umacnia w nich przekonanie o celowości powielania tego sposobu myślenia. Krótko mówiąc nabierają przekonania, że solidarność, wierność, lojalność to przymioty nieosiągalne. Umiesz liczyć? Licz na siebie. Tylko na siebie. A jeśli będziesz musiał skrzywdzić innego człowieka dla własnej korzyści? Trudno, tak widocznie skonstruowany jest ten świat, a skoro tak... Nie ma takiego świństwa, takiej podłości, takiej zbrodni, której nie można popełnić przyjmując podobną perspektywę.

Weźmy pod uwagę jeszcze jeden aspekt, zwykle pomijany. Przyjmijmy nawet, że intencje sędziego były krystalicznie czyste, a jego głównym celem: ustalenie prawdy i wydanie uczciwego wyroku. Krótko mówiąc - tryumf sprawiedliwości. Odwołując się jednak do opisanej tu metody, łamiąc oskarżonych groźbami i obietnicami, ma on doprawdy znikome szanse by zamiary swe urzeczywistnić. Nie zdoła nawet zbliżyć się do prawdy, bowiem decydujące okazują się zupełnie inne przesłanki - stworzone przez niego samego. W świecie, do którego nieświadomie zmierza, nie ma miejsca na zaufanie, współczucie, życzliwość i bezinteresowność. Nie ma też miejsca na podejmowanie najtrudniejszych wyzwań, jeśli łączą się one z ryzykiem. Więźniowie, których w końcu uwolni, spędzą może mniej czasu w celi, ale nawet gdy ją opuszczą pozostaną więźniami narzuconego im sposobu myślenia, wyrzutkami skazanymi na samotność, cynizm i nihilizm.

Tu mają swe źródło wszelkie patologie społeczne, z wszechogarniającą korupcją na czele. Przegrywa zatem i sędzia, choćby przyświecały mu najbardziej wzniosłe ideały. Przegrywa już w momencie, gdy ustala takie, a nie inne reguły gry. Paradoks więźnia rozpatrywano na dziesiątki odmian i sposobów, osiągając identyczne rezultaty. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że w przypadku powszechnie dokonywanego wyboru strategii egoistycznych, tracą wszyscy uczestnicy gry. A jednak - i stąd mowa o paradoksie - podejmują oni decyzje skazujące ich na przegraną.

Oczywiście, sytuacja "uwięzienia" jest tylko wyimaginowanym przykładem, ilustracją tego jak dalece bywamy zakładnikami sytuacji, w których brak pewności co do postępowania innych wpływa na nasze własne decyzje. "Sędzia" jest oczywiście także postacią symboliczną, personifikacją reguł, które tak naprawdę ustala albo ewolucja, albo skomplikowane normy kulturowe. Bo ten osobliwy pradoks dotyczy także większości relacji międzyludzkich - przyjaźni, miłości, kariery zawodowej, wychowania dzieci, umiejętności koegzystowania z sąsiadami, etc. Dlatego w gruncie rzeczy bardziej adekwatną choć, niestety znacznie dłuższą nazwą byłby może paradoks niemożliwej do wyegzekwowania wzajemnej lojalności. A jej brak oznacza przegraną. Zawsze i w każdych okolicznościach.

Niestety, tę prawdę udało się skutecznie wymazać ze zbiorowej świadomości. Toteż w obecnie dominującym systemie, nie bez racji niekiedy określanym mianem "kasynowego kapitalizmu", większość obstawia pola oznaczone literką "E" jak egoizm. A tymczasem życie społeczne musi opierać się raczej na zasadach brydża niż pokera. Ci, którym się wydaje, że jest ono grą losową o niezmiennej stawce i warunkiem wygranej jest pozbawienie jej kogoś innego, mogą naraz ze zdumieniem skonstatować, że bezwiednie i niepostrzeżenie zaczęli grać sami ze sobą w rosyjską ruletkę.